|
|
|
|
|
Okręty podwodne
|
|
|
|
Statki i okręty
|
|
- MORZE | MARYNARKA HANDLOWA | STATKI | OKRĘTY WOJENNE | WRAKI | MARYNARKA WOJENNA | ŻEGLUGA -
|
|
|
|
|
|
|
CAP ARCONA - Wstrząsająca relacja Mariana Sochy, świadka tragedii - II wojna światowa - Opracowanie: Piotr Mierzejewski
|
|
|
|
|
|
Niemiecki luksusowy statek pasażerski CAP ARCONA w Hamburgu. Przedwojenna pocztówka.
|
|
|
|
--------Pasażerski statek CAP ARCONA stał zakotwiczony w Zatoce Lubeckiej. Był on zapełniony po brzegi szczególnego rodzaju "ładunkiem". Stanowili go więźniowie ewakuowani z obozu koncentracyjnego "Neuengamme".
--------W długich wąskich korytarzach statku rozlegały się pokrzykiwania porannego apelu. Stan więźniów na dzień 3 maja 1945 - wynosił 11 800 ludzi ...
--------Więźniowie nie zdawali sobie sprawy ze swego położenia. Przerażeni szybkością przerzutów z obozów do Lubeki, a z Lubeki w czeluściach rudowęglowców na stojącą na redzie CAP ARCONĘ - trwali bezradnie, gotowi wierzyć, że Niemcy zawiozą ich do Szwecji. Obo stały inne jeszcze, mniejsze statki, a m.in. THIELBEK, który pracowicie zwoził zebranych z całej Rzeszy świadków tragedii, która przez wiele lat rozgrywała się za drutami kolczastymi obozów koncentracyjnych.
|
* * * *
|
--------Samoloty przyszły niepodziewanie w samo południe. Dwa lśniące, srebrzyste ptaki zatoczyły duże koło. Potem mniejsze, jeszcze mniejsze ... i posypały się bomby. Nie pomogło wywieszenie białej bandery. Pierwszy dostał THIELBEK. Ugodzony w sam środek kadłuba zgiął się w pół jak raniony zwierz. Wkrótce znikł pod wodą zostawiając na powierzchni mrowie głów. Żegnaliśmy towarzyszy okrzykami przerażenia. To niemożliwe! To straszna pomyłka. Samoloty niczym kruki krążyły teraz nad nami. Granatowe, białe i czerwone koła były aż nadto wyraźne. Ratunku! To pomyłka!
--------Nowa porcja bomb!
--------Wielki statek nawet nie drgnął, gdy kilka śmiercionośnych bomb ugrzęzło w jego cielsku. Stał jak poprzednio. Warkot samolotów powoli oddalał się i wreszcie ucichł. Odezwały się natomiast salwy z maszynowych pistoletów. Zrazu pojedyncze, potem coraz gęstsze. To SS- mani ubrani już w pasy ratunkowe strzelali na prawo i lewo w w cisnący się na na górne pokłady statku tłum.
|
CAP ARCONA.
|
|
|
|
Walka szła o prawo do szalup. Wąskie, strome schody sprzyjały przerażonym SS-manom. Stosy trupów zawaliły wyjścia. Więźniowie w dolnych pomieszczeniach statku zrozumieli, że nie tędy droga.
--------Żadna z szalup nie utrzymała się na wodzie. Spuszczane w pośpiechu spadały do wody wysypując hitlerowców do morza między ciżbę pływających, oszalałych ze strachu ludzi. Pasy ratunkowe rwały się w strzępy, a ich właściciele szli na dno razem z dziesiątkami szukającycyh ratunku ludzi.
--------Tymczasem na dolnych pokładach CAP ARCONY ogień szalał na dobre. Na wpół obłąkani, przerażeni tragicznym położeniem więźniowie wybijali czym się dało iluminatory, przez każdą szczelinę pchali się do morza. Byli też i tacy, którzy apatycznie ginęli w płomieniach. Poprzez nieopisany zgiełk, przeraźliwe krzyki, podobne raczej do wycia rozszalałych zwierząt, poprzez mieszaninę trzasków pękającycyh pod wpływem gorąca drewnianych części statku, przebił się znów głos lotniczych silników. To wracały samoloty. Zapewne po to, aby stwierdzić czy dobrze spełniły swoje okrutne zadanie. Nikt już jednak nie zwracał na nie uwagi. Kto był jeszcze żywy, spoglądał na czerniejącą w dali wąskę nitkę brzegu... i szukał miejsca w morzu.
|
|
|
Basen na CAP ARCONA był dla pasażerów wielką atrakcją ...
|
|
|
... podobnie jak i pełnowymiarowy kort tenisowy umieszczony na górnym pokładzie.
|
|
|
---------Tymczasem morze jakby zagniewane i wzburzone zaszłymi wypadkami pokrywało się coraz większymi falami. Na niebie pojawiły sie gęste, szare chmury. Zrobiło się zimniej. Padał grad.
|
* * *
|
--------Równo, raz ... dwa ... dygocąc z zimna i przerażenia powtarzaliśmy bezwiednie, chcąc sobie w ten sposób pomóc sobie i wiosłującym.
--------Oddałem małe krótkie wiosło. Prawa ręka ociekała krwią. Zbyt mocno trzymałem się liny, po której zsunąłem się z górnego pokładu statku do morza. Prosto w tę kwadratową koję. Zbryzgany zimną falą, przylepiłem się całym ciałem do brezentowego boksu. Znajdowaliśmy się po drugiej stronie palącego się statku. Po tamtej wrzała walka o wszystko, co było zdolne utrzymać się na powierzchni morza. My płynęliśmy w odwrotnym kierunku - na pełne morze. Żar bijący od palącego się statku mieszał się z chłodem morskich otchłani. Siedzieliśmy okrakiem, zanurzeni prawie po pas w lodowato zimnej wodzie. Było nas pięciu. Umieściliśmy się po rogach, piątego posadziliśmy w środku na rozpiętej wewnątrz brezentowej siatce. Półnagi Holender trzymał mocno jedno wiosło. Drugie przejął ode mnie chłopak wygladający na piętnaście lat, o niemieckim wyglądzie twarzy ze spokojnymi, prawie dziecinnymi oczyma. Ten w środku skamlał "Kameraden, wir wollen doch leben - schell, schnell!!". Nie miał na sobie pasiaków. Zresztą tym razem nikt personaliów nie sprawdzał. Przerażeni tym co zaszło, siedzieliśmy w milczeniu trzęsąc się z zimna. Łączyło nas jedno. Wspólnie przeżyte chwile i nadzieja na ocalenie.
|
|
|
Pocztówka reklamujące rejsy CAP ARCONA do Ameryki Południowej.
|
|
--------Mimo naszych usiłowań, wciąż obracaliśmy się w kółko. Widziany z dali blask palącej CAP ARCONY ukazywał się nam raz z lewej, raz z prawej strony. Na dobitek, zdawało się nam, że nasza koja zanurza się coraz bardziej. Nagle usłyszeliśmy wołanie o pomoc. Przestaliśmy wiosłować. Nie wahaliśmy się długo. Za chwilę parę rąk wyciągnęło zanurzony w wodzie czworobok zsiniałego z zimna towarzysza niedoli.
--------Spasibo - szepnął. Był nagi, posmarowany czymś tłustym. Ktoś zdjął marynarkę z żółtymi oznaczeniami lagrowymi. Powędrowała na jego zsiniałe plecy. Przed nami płynął drugi rozbitek. Ten nie wołał pomocy. Ubrany był w pas ratunkowy z wysokim kołnierzem. Na głowie miał czapkę marynarską. Płynął w nieco innym kierunku. Oddalał się od nas. Wiosłowaliśmy dalej.
-------Nagle jednostajny szum morza zmieszał się z warkotem motorów. Serca nabrzmiały otuchą. Tym razem nie samoloty. Idzie pomoc - pomyśleliśmy. Wypatrywaliśmy oczy. Ścigacz hitlerowski - przyszedł szybciej niż spodziewaliśmy się. Rozpacz ścinęła nas za gardła. To już naprawdę koniec. Zbliżył się do nas na tyle, że było widać wyraźnie sylwetki na jego pokładzie. Potem podpłynął po "tamtego". Przerzucona przez burtę drabinka ułatwiła mu wejście na pokład. Ale cóż to? Po tej samej drabince wspina się jeszcze jeden, ale bez pasa ratunkowego. Ociekający wodą, w szarej przylegającej do ciała koszuli. Już chwyta za poręcz, przechodzi przez burtę i nagle ... z rozkrzyżowanymi rękoma odpada od metalowego kadłuba. Leci przez moment w powietrzu i znika na zawsze w falach. Znieruchomieliśmy. Odezwała się broń pokładowa. Siekło gdzieś po grzbietach fal. Ścigacz odpłynął. Staliśmy w miejscu. Ręce nasze zastygły w ruchu. Po co wracać na brzeg - ... skoro spotka nas tam podobne przyjęcie. Jeszcze chwilę trwaliśmy w bezczynności. A potem prawie z wściekłością, która dodawała nam sił, odpychaliśmy wodę rękoma, wiosłami, czym się dało. Musimy żyć.
--------Kiedy następnego dnia dobiliśmy na wpół martwi do lądu, całe wybrzeże Zatoki Lubeckiej było już w rękach wojsk alianckich. Byliśmy uratowani.
|
Marian Socha
|
|
Przewrócony na burtę wypalony wrak CAP ARCONA. "Wreszcie statek, do którego przez przedziurawiony kadłub coraz silniej wdzierała się woda, przewrócił się na burtę i ... nie zatonął. Okazało się, że był zakotwiczony na dość płytkiej wodzie, co przy jego rozmiarach sprawiło, że środkowa część drugiej burty oraz nadbudówek śródokręcia wystawały ponad wodę. Dzięki temu część ludzi uratowała życie, chociaż trudno było wytrzymać na rozpalonych szalejącym ogniem blachach kadłuba. W dodatku ciągle trwała walka pomiędzy więźniami o miejsce na wystającej nad wodą części statku. Ostatecznie schroniło się tam ponad 300 ludzi, wyratowanych później przez Anglików" (Tadeusz Maria Gelewski "Zbrodnie wojenne na morzu w drugiej wojnie światowej", Wydawnictwo Morskie, Gdańsk, 1976, str 310).
|
|
_____________________________________________________________________
|
|
|
 |
|
|
|
|
|
|