|
|
|
|
|
|
|
|
|
- MORZE | MARYNARKA HANDLOWA | STATKI | OKRĘTY WOJENNE | WRAKI | MARYNARKA WOJENNA | ŻEGLUGA -
|
|
|
|
|
|
|
Z kapitańskiej skrzyni Roberta Zahorskiego
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
MOJE MORSKIE WSPOMNIENIA TAK TO SIĘ ZACZĘŁO
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Kandydatka na DARZE POMORZA
---------Po egzaminach wstępnych, a było nas 11 kandydatów na 1 miejsce, na początku lipca przyjechałem wraz z kolegami Warszawiakami do Gdyni na kandydatkę, czyli ostateczną weryfikację przydatności. Pociąg z Warszawy przyjechał do Gdyni parę minut po 0500. Już z daleka widziałem strzeliste maszty DARU, stojącego przy Skwerze Kościuszki. Pomyślałem sobie "Boże czy ja tam kiedykolwiek wejdę?" Czekaliśmy z innymi na zaokrętowanie, które miało nastąpić około godziny 0800. Na keję wyszedł marsowo wyglądający niewysoki mężczyzna w mundurze.Sądziliśmy, że to ktoś bardzo ważny. Okazało się,
|
|
że był zaledwie asystentem pokładowym, czyli kandydatem na oficera. Pan Jędryczka.
-----"W dwuszeregu zbiórka!" stanęliśmy posłusznie jak nam kazał. "Do trzech odlicz!". Wykonano. "Jedynki wystąp!", "W prawo zwrot", "Naprzód marsz!" "To jest pierwsza wachta". I tak podzielono nas na trzy wachty. Ja trafiłem do drugiej. Przydzielono nam numery alarmowe, Otrzymałem numer 60. Druga Wachta, lewa burta. Nazwisko okazało się zupełnie nie przydatne na jakiś czas. Dostałem 2 haki na hamak na międzypokładzie drugiej wachty, hamak i niewielką stalową szafkę na graty. Były bardzo małe, a niczego nie wolno było mieć poza tą szafką.
------Hamak zwinięty razem z betami miał miejsce na półce w hamakowni. Wydano drelichy. Ubrania cywilne powędrowały do magazynu... Potem usłyszeliśmy przemowę naszego instruktora: "Najważniejszy na statku jest Komendant, potem długo nic. Potem jest Starszy Oficer, inaczej Chief którego macie tytułować kapitanem. Potem są oficerowie i znów długo nic. Następnie jest starszy bosman i bosmani wachtowi, reszta załogi stałej, potem instruktorzy i znów długo nic. Potem jest pies Misiek i długo, długo nic i są wreszcie kandydaci", czyli my. I oczywiście zero praw.
------I się zaczęło!
|
--------Statek przejęliśmy od starszego rocznika, który wrócił z rejsu szkoleniowego na Morze Śródziemne. Musieliśmy się nauczyć każdej liny, każdej czynności i nabrać małpiej wprawy. Pierwszy raz wchodziłem na maszty z duszą na ramieniu. Grotmaszt mierzy, bagatelka prawie 45 metrów. Wtedy nie mieliśmy zabezpieczeń, żadnych szelek bezpieczeństwa podczas pracy na rejach. Z tego co wiem, w czasie całej służby DARU był tylko jeden wypadek odpadnięcia z rei. Po opanowaniu lęku wysokości, musiano hamować nasza brawurę. Położenia lin na knagach i kołkownicach musieliśmy sie nauczyć tak, aby nawet po ciemku trafić na właściwą. Instruktorzy stosowali tzw "metodę Makarenki", stalinowskiego "pedagoga" z lat 30, jak nam mówili. Stał szereg kandydatów. Pierwszy w szeregu słyszał na przykład: "lewy nok gording górnego grot marsla!". Trzeba było w biegu chwycić właściwą linę. Kto popełnił błąd, musiał biec "po dużej orbicie", czyli wokół statku i stanąć na końcu szeregu. I tak do skutku.
---------Czas był wypełniony do końca. Wiosłowanie, żagle, prace bosmańskie i porządkowe. Kary polegały głównie na "godzinkach" czyli godziny pracy dodatkowej. Żeby wyjść na ląd trzeba było mieć wszystkie odpracowane. Ale to dopiero później, bo na kandydatce nie było wyjścia na ląd.
|
------Bałem się choroby morskiej, gdyż od dziecka nie tolerowałem huśtawek, karuzel itp. O dziwo kołysanie morskie znosiłem dobrze, lepiej od kolegów. Huśtawek jednak nie znoszę do dzisiaj. Traktowano nas różnie. Od sadysty, oficer Damiana D., czy Andrzeja O. do ludzi, których wspominam z sentymentem. Jak mój wachtowy bosman Paweł Kotowski, którego odwiedzałem wiele razy kiedy tylko miałem okazję spotkać DAR. Po wielu latach wychował także mojego syna, już na DARZE MŁODZIEŻY, gdzie był Starszym Bosmanem. Niestety już nie żyje.
-----O tym jak było na DARZE świadczy wydarzenie, jakich było wiele. Podczas zwrotu przez sztag miałem poluzować jakąś linkę. Pomyliłem się i koledzy ciągnąć brasy zerwali ją. Andrzej O. zawołał mnie i bosmana. Wskazał na mnie palcem i „Paweł, zj……. go!” Warknął. Paweł zabrał mnie sprzed jego oczu.
-----Starsi koledzy, świeżo upieczeni absolwenci, Instruktorzy też się na nas wyżywali. Kiedyś jeden z nich, ksywa „Cegła” przyszedł na statek, późnym wieczorem z panienkami, z lekka wstawiony. Obudził, nas i pognał na wanty. Dla popisania się przed tymi paniami. W Gdyni po południu załoga stała szła do domu, a my byliśmy na pastwie instruktorów.
-----Po latach mój syn poszedł na kandydatkę na nowy "Dar". Miał zamustrować w poniedziałek. W niedzielę wróciliśmy do Szczecina na naszym jachcie. W drodze powrotnej odwiedziliśmy stojący na Wałach DAR.
|
|
-----Weszliśmy na pokład. Podeszliśmy do Starszego Bosmana. Powiedziałem: "Paweł, to jest mój syn. Jutro będzie tu na kandydatce. Powierzam Ci chłopca, a za 2 miesiące przyjdę po mężczyznę!" Paweł dokładnie to zlecenie wykonał.
-----Gonił nas do pracy niemiłosiernie, W przeciwieństwie do innych sam z nami pracował nadając trudne do sprostania tempo pracy. Nie ubliżał nam i nie przeklinał. Od innych instruktorów dowiadywałem się co chwila, kim była moja mamusia ...
-----Byliśmy mocno jednak zmotywowani, a wylecieć można było za byle co. Paweł miał ksywę "Ośmiornica", i gdyby miał osiem rąk, to by nimi pracował.
-----Pawełku, mam nadzieję, że jest Ci dobrze za smugą cienia...
|
|
|
|
|
PIPA RACZA
Starszy oficer. Zastępca komendanta. Nasz główny "prześladowca". To jest dobry człowiek. Widuję go czasem. Nazywaliśmy go "Pipa Racza", bo jego najcięższą obelgą pod adresem któregoś z nas było: "Ty pipo racza!" Zgroza!
------Związana z tym jest zabawna historia. Uczono nas położenia najważniejszych portów świata. W sali wykładowej wisiała ogromna mapa świata i trzeba było na wyrywki wskazywać ich położenie na mapie. Najpierw nam je pokazywano. Chief miał wykład, Drewnianym wskaźnikiem pokazywał kolejno porty. Nasz kolega Zdzisiek miał zdolności rysunkowe. Ołówkiem starannie narysował symbol miasta portowego i pięknie napisał drukowanymi literami, jakie były na tej mapie, na kontynencie Płd Ameryki, "Pipa Racza". Chief pokazywał nam porty. Tu jest Rio de Janeiro, a tu Recife, a tu Buenos Aires, a to z kolei Pipa Racza. Ryknęliśmy śmiechem. W końcu i on uśmiał się do łez. Kiedy spotkałem go na poprzednim zlocie żaglowców, przypomniałem mu to wydarzenie. Był wzruszony.
------Po postoju w Gdyni i 3 tygodniach na redzie Gdyni, gdzie ostro ćwiczyliśmy, uznano, że jesteśmy w miarę gotowi. Popłynęliśmy do Świnoujścia odwiedzając Kołobrzeg, Ustkę. Tylko do Świnoujścia statek wszedł. Do pozostałych docieraliśmy szalupami motorowymi. W Kołobrzegu wypuszczono nasz wreszcie na ląd. W białych tropikach stanowiliśmy atrakcję dla urlopowiczów, przy czym my oczywiście głównie interesowaliśmy się wczasowiczkami. Puszczeni ze smyczy żelaznej dyscypliny przeholowaliśmy trochę z piwem. Pogoda się pogorszyła wracaliśmy podczas silnego wiatru i dużej fali. Żegnali nas ludzi na falochronie. Było groźnie. Ale my popisując się przed panienkami, machającymi do nas z falochronu strugaliśmy bohaterów i popisywaliśmy się.
------Na drugi dzień rano, na apelu między innymi ja, usłyszałem: "Numer 60. Za brak powagi w obliczu niebezpieczeństwa, 15 godzin pracy dodatkowej!"
------Zaczęła się proza życia na DARZE.
|
------Śpię sobie w hamaku, a tu nagle dźwięk dzwonków alarmowych wyrywa mnie ze snu. "Do want!", "Na wanty!" Na dobre obudziłem się w połowie drogi na grot bram reje, gdzie miałem przydział. Praca automatyczna. Przyszedł szkwał i trzeba było zredukować powierzchnię żagli. Stojąc na percie, brzuchem oparty o reję razem z kolegami opanowaliśmy wściekle łopocące płótno. Perty to liny pod reją na których się stoi. Ręce potrzebne do żagla więc odchylaliśmy perty żeby leżeć skośnie brzuchem opartym o reję. Godzina snu i moja wachta.
------Najbardziej na DARZE dawał się nam we znaki brak snu. Wszelkie manewry żaglami, zwroty wiążące się z brasowaniem żagli. Podczas zwrotów trzeba było przebrasować reje, aby ustawić je pod właściwym kątem do wiatru. Podczas żeglugi pod wiatr, czyli halsowania była to robota bez końca. "Do brasów!", "Druga wachta na lewe brasy grota!", "Luzować lewe!", "Wybierać prawe na bajdewind!" "I rrraz, i rraz, i rraz!" "Z krzyża!", „Ciągnąć”.
------Za godzinę znów to samo. I tak czasem całą noc. A w dzień, normalnie robota, nauka i praktyka nawigacyjna. Pod koniec kandydatki trzeba było jeszcze roztaklować statek.Żagle złożyć do żagielka i całe ruchome olinowanie, bloki, talie złożyć w kabelgacie i przygotować DAR do zimowego leża i remontów.
|
|
|
Żaglomistrz
Fach wymarły. Moja ulubiona praca. Spokojne w kilka osób, na międzypokładzie szyliśmy nowe żagle. Międzypokład drugiej wachty miał wystarczająca powierzchnię. Z brytów płótna konopnego, bo konopne jest najbardziej odporne na butwienie. Nici żeglarskie, igła żeglarska i tzw rękawica bosmańska, pełniąca rolę naparstka. Skórzana bez palców, w okolicach kciuka stalowy krążek z wybitym dziurkami aby się igła nie ześliznęła. Żaglomistrz, pod którego kierownictwem pracowaliśmy był spokojnym człowiekiem. Morskie opowieści umilały nam czas. To była relaksująca praca po tej na pokładzie. Żagle szyliśmy ręcznie. Teraz DAR MŁODZIEŻY ma żagle z dakronu szyte maszynowo w firmie żaglomistrzowskiej.
|
|
|
|
|
|
DAR POMORZA zawinął do Gibraltaru. Wyszliśmy na wytęskniony ląd. Zanim nas jednak wypuszczono statek pobrał wodę słodką. Pojemność zbiorników wynosiła ok 100 ton, co dla 140 ludzi na pokładzie, było ilością więcej niż skromną. Z higieną było więc krucho. W wodzie morskiej użycie mydła przypomina użycie do tego celu ziemniaka.
-----Cuchnęło więc od nas mocno. Zarządzono kąpiel. Następnie po rutynowym egzaminie z olinowania statku (kto oblał, nie miał wyjścia) i wyeliminowania tych, co mieli nieodpracowane karne "godzinki", wysypaliśmy się na ląd.
-----Następne było Las Palmas. Idąc ulicami portu napotkaliśmy starszego człowieka. Wysoki, z jednym chorym, niewidzącym okiem. "Hallo!" - zaczepił nas. "Are you Polish?". "Yes!, we are!". "I'm Polish too!". "My name is John T. Pawlikowsky, but I don't speak Polish. I am an American".
-----Zabrał nas do siebie. Spędzał tam emeryturę. W dużym pokoju półki wzdłuż 4 ścian, a tam butelki chyba wszystkich trunków świata! Każdy z nas chciał spróbować te alkohole, często nawet nieznanych nam z nazwy. Oczywiście była to mieszanka piorunująca. Ledwie dowlekliśmy się na DAR.
-----Rano usłyszałem (moi koledzy też): "Za niegodne zachowanie w porcie, 25 godzin pracy dodatkowej!" I trzeba to było odpracować przed kolejnym portem. Inaczej nici z wyjścia do miasta w Gibraltarze. Z Las Palmas popłynęliśmy do Zeebruge w Belgii. W Kołobrzegu zabraliśmy na pokład ministerialnych i szkolnych oficjeli i popłynęliśmy z oficjalną wizytą do Helsinek i wreszcie Gdynia i szczątkowe wakacje. W Gdyni przyszli nowi kandydaci.
|
Opublikowano 12 kwietnia 2018 roku
|
|
Felietony kapitana Roberta Zahorskiego w FACTA NAUTICA: -
|
| Radiooficerowie. O umarłym zawodzie morskim. | Barcel, pies okrętowy |
|
_________________________________________________________________________________________ Facta Nautica dr Piotr Mierzejewski -
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|